Wuthering Heights: Lost Chapters
Lockwood's Tale



Rozdział 1


1847


- "Znalazłem bez trudu na zboczu w sąsiedztwie wrzosowiska trzy kamienne nagrobki: środkowy szary - na pół schowany we wrzosach; Edgara Lintona - niewidoczny prawie w zieleni krzewów i mchu; a Heathcliffa - jeszcze świeży. Stałem przez chwilę przy tych mogiłach pod spokojnym niebem. Patrzyłem na ćmy krążące wśród wrzosów i dzwonków leśnych, słuchałem miękkiego poszumu wiatru wśród traw i myślałem, że nic już chyba nie mąci spokojnego snu tym, co spoczywają w tej cichej ziemi." - przeczytałem szeptem ostatnie zdania i odłożyłem rękopis na stół.

Emily spojrzała na mnie znad robótki z tym swoim niepowtarzalnym, tajemniczym uśmiechem zarezerwowanym tylko dla ludzi, którzy tak jak ja zdołali przebić się przez jej pozorną chłodną obojętność.

- Co o tym sądzisz? - spytała niemal nieśmiało.

- Droga Emily, mogę z pewnością powiedzieć, że nigdy jeszcze nie widziałem lepszego kawałka literatury, który wyszedłby spod ręki kobiety.

Panna Brontë zarumieniła się uroczo i spuściła wzrok, zaraz jednak uniosła znowu oczy, w których błyszczały już dobrze znane mi iskry.

- Może gdyby więcej kobiet miało przyzwolenie na pisanie, mielibyśmy więcej podobnych dzieł? - spytała zaczepnie. Uśmiechnąłem się i już nie wiadomo który raz pogratulowałem sobie, że udało mi się odkryć tą niezwykłą istotę w tak nudnej i nieprzyjaznej okolicy.

- Być może - odparłem - jednakże drugiej tak uroczej pisareczki ze świecą by szukać.

Zostałem nagrodzony za komplement lekkim wykrzywieniem warg, które mogło niemalże uchodzić za uśmiech. Emily, jak zdołałem zaobserwować podczas naszej kilkuletniej znajomości, nie lubiła gdy komplementować jej wygląd bądź też inne atuty, jednak zawsze pokazywała, że docenia włożony w to wysiłek. Była to jedna z cech, które uważałem za wyjątkowo fascynujące, tym bardziej, że na jedno przychylne słowo o jej dziele zmieniała się zupełnie - zaczynała przypominać młodą dziewczynę, która właśnie otrzymała pierwsze przychylne spojrzenie od wyśnionego młodzieńca. Mając ciekawą świata naturę, częstokroć doprowadzałem do owych dwóch skrajności.

- Zastanawia mnie... - powiedziała w zamyśleniu panna Brontë i niemalże bezwiednie pogładziła drobną dłonią rękopis.

Uderzył mnie kontrast między tymi dwoma elementami, grubym plikiem szorstkich kartek a delikatną rączką. Przypominało mi to bardzo mocno o tym, jakie życie tak naprawdę jest kruche i jak łatwo je uszkodzić. Pomyślałem też, jak długo mogą przetrwać te karty - sto lat? Dwieście? Czy kiedyś, kiedy już domy i nagrobki rozpadną się w pył, ktoś jeszcze będzie czytał tą opowieść?

- Historia, którą mi opowiedziałeś i którą spisałam... - kontynuowała - To nie jest do końca prawda, mam rację? Wiem przecież, że pan Heathcliff żyje i podobno jest w dobrym zdrowiu, pomimo swego wieku.

- Tak - zgodziłem się.

- Jaka jest wobec tego prawdziwa historia? Uważasz, że nie zasługuję na prawdę?

Milczałem przez chwilę. Nie popędzała mnie, czekając cierpliwie na moją odpowiedź. To też w niej uwielbiałem - wiedziała dokładnie, kiedy mówić, a kiedy lepiej milczeć.

Wszystkie moje doświadczenia mówiły mi, że Emily jest najbardziej godną zaufania osobą, jaką znam, ale w uszach ciągle dźwięczały mi słowa Heathcliffa, rozkazujące i ostateczne - "Nikt nigdy nie będzie o tym wiedzieć". Czyż mogłem im się przeciwstawić? Ale przecież po części już to zrobiłem, nawet jeśli zmieniłem swoją opowieść, aby chronić nas obu.

- Dobrze - zgodziłem się, a twarz mojej przyjaciółki rozpogodziła się natychmiast.




- Musisz wiedzieć, że nigdy nie byłem człowiekiem bez serca. Dlatego też, kiedy duch nieszczęsnej Catherine wołał mnie ciągle, nawet po tym wszystkim, co zrobiłem, aby pozbyć się zjawy, postanowiłem otworzyć okno. Nie wiedziałem właściwie do końca, co mną kierowało. Być może przypominała mi ona o tym, jak ja sam rozpaczliwie chciałem znaleźć schronienie w tym nieprzyjaznym domu, którego mi szorstko odmówiono i tylko los sprawił, że znalazłem na tą burzową noc ciepły kąt. Być może rozumowałem, że jeśli wpuszczę ducha, pójdzie on w swoją stronę nawiedzać tych, którzy na to zasługują, a mnie zostawi w spokoju. Pamiętaj, że wtedy byłem przekonany, że był to jedynie zły sen. We śnie, jak sobie tłumaczyłem, nic nie mogło mi zaszkodzić, więc dlaczego nie wpuścić zjawy?

Spojrzałem na szybę, za którą Catherine, jakby wyczuwając moje postanowienie, przestała dobijać się do okna i patrzyła w oczekiwaniu. Upewniony przez spokojne zachowanie ducha, że postępuję właściwie, zacząłem szarpań się z hakiem, który, jak wcześniej zauważyłem, był wlutowany w skobel. Jednakże metal był już osłabiony przez upływ lat i rdzę, więc kilka solidnych uderzeń świecznikiem i mocne szarpnięcie rozwiązały sprawę. Okno było w końcu otwarte.

- Dziękuję - szepnęła Catherine, gdy otworzyłem okiennice. Właśnie tą chwilę wybrał wiatr, aby powiać z całą mocą prosto na mnie. Okno otworzyło się na całą szerokość, strącając mnie na łóżko. Zdezorientowany, upadłem ciężko, a następną rzeczą, jaką zobaczyłem, była uśmiechnięta, dziecięca twarzyczka (czy wspomniałem, że duch Catherine ukazał mi się w swojej młodszej postaci?), unosząca się tuż przed moim nosem. Uśmiech jednak nieco przygasł, a zamiast niego pojawiło się lekkie zmarszczenie brwi, jakby Catherine zobaczyła coś, co jej się nie podobało.

- Jesteś nieszczęśliwy - powiedziała. Nie zgadzałem się z nią, bowiem uważałem, że moje życie było jak najbardziej w porządku, o ile oczywiście akurat nie leżałem sparaliżowany pod spojrzeniem nie żyjącej od dwudziestu lat kobiety. Nie mogąc się ruszyć, rzuciłem jej tylko stanowcze spojrzenie, starając się jej przekazać, żeby nie traciła już na mnie więcej swojego czasu.

Twarz Catherine przybrała wyraz czegoś, co gdybym nie wiedział lepiej uznałbym za współczucie.

- Jesteś niewolnikiem innych - stwierdziła - Nie znasz wolności, tylko zasady. Nie znasz uczucia, tylko rozum. Nawet teraz nie wierzysz, że rozmawiamy. Myślisz, że to tylko sen.

Z tym musiałem się zgodzić. Widzisz, czekałem z niecierpliwością na chwilę, kiedy się obudzę i będę mógł wynieść się z tego zwariowanego domu.

Zjawa podniosła wzrok i rozejrzała się. Miałem wrażenie, że jej wzroku nie ograniczają ściany, że może popatrzeć gdziekolwiek zechce.

- Wszyscy tutaj są tacy nieszczęśliwi - szepnęła - Och, Heathcliff, czemu musisz obarczać swą rozpaczą innych?

Z ogromną ulgą poczułem, że odzyskuję czucie w ciele. Być może po prostu ochłonąłem nieco ze swojej trwogi, a może to duch stracił na chwilę koncentrację, co pozwoliło mi się poruszyć. Miałem ochotę uciec, jednakże zjawa blokowała mi jedyną drogę ucieczki.

- Pani - odezwałem się. Catherine spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby zapomniała zupełnie o mojej obecności.

- Jeśli wybaczysz, oddalę się teraz, aby nie zakłócać ci spokoju - kontynuowałem uprzejmie, zdziwiony brakiem drżenia w swoim głosie. Miałem rozpaczliwą nadzieję, że zjawa pozwoli mi przejść. Jednak nadzieja ta rozwiała się, kiedy nagle jej oczy rozbłysły figlarnie, jakby planowała jakąś psotę.

- Edwardzie Lockwood - powiedziała zjawa, a ja zastanawiałem się, skąd zna moje imię - czy chcesz nauczyć się czuć?

Otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, bo przecież odczuwałem wszystko bardzo wyraźnie. Jednak zamiast tego wyrwało się z nich tylko ciche - Tak.

- Więc niech tak będzie.

Catherine uniosła rękę i objęła nią delikatnie moją twarz. Następnie nachyliła się i delikatnie musnęła ustami moje czoło.

W tym momencie poczułem się, jakby wypełnił mnie lód. Szarpnąłem się do tyłu, zesztywniały, i nie mogąc wymyślić nic innego, wrzasnąłem na całe gardło.

Kiedy po paru sekundach doszedłem nieco do siebie, usłyszałem na schodach szybkie kroki. Ducha, co zauważyłem z ulgą, nie było nigdzie w zasięgu wzroku.

Drzwi otworzyły się, pchnięte energiczną ręką, ale nocny gość zawahał się. Słyszałem, jak przez chwilę mamrocze do siebie, a potem pyta z wahaniem - Jest tam kto?

Odprężyłem się nieco, poznawszy po głosie Heathcliffa. Pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli się pokażę. Nie chciałem spowodować u mojego niezbyt chętnego gospodarza więcej strachu, niż ja sam doznałem tej nocy.

Niestety nie udało mi się to, sądząc z bladości, jaka pokrywała jego policzki, kiedy rozsunąłem drewniane ścianki oddzielające łóżko od reszty pokoju. Kiedy materac zaskrzypiał pod moim ciężarem, Heathcliff zatrząsł się i upuścił świecę, którą do tej pory ściskał rozpaczliwie.

- To tylko ja, pański gość! - zawołałem, chcąc go uspokoić.

- Niech pana licho porwie, panie Lockwood! Żeby pana...

Z zaniepokojeniem patrzyłem na roztrzęsione zachowanie mojego gospodarza. Podniósł świecę i postawił ją na krześle, gdyż nie był w stanie utrzymać jej w drżących rękach.

Obserwowałem grę cieni na twarzy Heathcliffa, nagle zafascynowany sposobem, w jaki podkreślały jego kości policzkowe i prosty, szlachetny zarys nosa.

Widziałem, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale nagle jakby zaniemówił. Poruszył kilka razy ustami jak ryba wyjęta z wody, a potem wskazał drżącym palcem na mnie. Zorentowałem się, że patrzy na mój policzek.

- Co pan sobie zrobił? - wydusił w końcu.

Podniosłem rękę i wyczułem na twarzy wilgoć. Spojrzałem na swoje palce, zabarwione czerwienią.

- Boże - szepnąłem. W tym momencie poczułem bardzo, bardzo wyraźnie, że Catherine była równie rzeczywista jak łóżko, na którym tej nocy spałem. Zatrząsłem się, czując na plecach zimny powiew. Bałem się, że to zjawa wróciła, ale zerknąwszy przez ramię zobaczyłem tylko ciągle otwarte okno, przez które wpadał śnieg i lodowaty wiatr. Z nagłej ulgi nogi ugięły się pode mną i musiałem usiąść.

- Lockwood?! Co się dzieje? Odezwij się, na miłość boską!

Usłyszałem, że mój gospodarz przechodzi przez drewniane przepierzenie, ale nie mogłem się mniej przejmować, że zobaczy mnie w takim stanie. Ciągle patrzyłem na moją pomazaną krwią dłoń. Małą cząstką mojego umysłu zdawałem sobie sprawę, że najwyraźniej jestem w szoku. Skuliłem się pod ścianą, pragnąc oddzielić się od całej tej niesamowitości, której nigdy nie chciałem.

- To Catherine - powiedziałem, czując, że powinienem chyba jakoś wyjaśnić całą sytuację. Zauważyłem kątem oka, że Heathcliff zamarł w pół kroku, jak rażony piorunem.

Zadrżałem. Było mi potwornie zimno, a moja ręka była jak lód.

- Powiedziała, że obija się po świecie od dwudziestu lat - wymamrotałem ledwo słyszalnie, ale czułem, że mój rozmówca wyłapuje każde słowo - Prosiła, żeby ją wpu... wpuścić - wyjąkałem - Więc...

Przez chwilę słyszałem tylko zawodzenie wiatru i szum krwi w uszach.

- Catherine? - Zdumiałem się, słysząc jak miękko wypowiedział to imię. W tym jednym wyrazie zawarł tyle emocji, że aż zakręciło mi się w głowie - Cathy, gdzie jesteś?! Mów do mnie! - zawołał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Popatrzył na mnie dziko - Mów pan, co się stało!

- Przeczytałem jej imię - mamrotałem chaotycznie - i te zapiski... Myślałem... I wtedy zasnąłem, a kiedy się obudziłem, gąłęzie uderzały o szyby, i chciałem żeby przestały... A ona tam była, przeraziłem się i skaleczyłem jej rękę o szkło, ale potem ją wpuściłem... A potem powiedziała, że, że... - zamilkłem gwałtownie.

- Co powiedziała?! - Heathcliff ukląkł koło mnie. Widziałem, że chciałby mną potrząsnąć, ale zauważył w jakim stanie jestem i powstrzymał się.

Nie protestowałem, kiedy jednym szarpnięciem postawił mnie na nogi. Mechanicznie wykonywałem jego polecenia, gdy rozkazał mi, żebym się ubrał. Wciągałem na siebie powoli ubranie, podczas gdy on zamknął okno.

Zeszliśmy na dół do kuchni. Heathcliff, nie chcąc być może, aby ktokolwiek z domowników usłyszał o tym incydencie, nie budził nikogo i zamiast tego osobiście podsycił ledwo tlący się ogień i zaparzył nam obu mocnej herbaty. Jednak nawet kiedy wmusił mi w ręce gorący kubek, a ogień trzaskał wesoło na palenisku, ciągle czułem zimno. Poczułem się trochę lepiej dopiero, kiedy wilgotną ścierką byłem w końcu w stanie zmyć z siebie krew Catherine.

- Co powiedziała? - powtórzył Heathcliff niecierpliwie, kiedy zobaczył, że na moje policzki wróciło trochę koloru. Nie byłem zbyt chętny do przytaczania całego incydentu, jednak wiedziałem, że jestem mu coś winien za wyjątkowo jak na niego wyrozumiałe zachowanie względem mnie w chwili mojej słabości.

Przytoczyłem całą historię, nie omijając niczego. W tym momencie było mi nieco łatwiej udawać, że całe zajście było jedynie złym snem.

Heathcliff milczał dłuższą chwilę. Mierzył mnie wzrokiem, jakby chcąc zdecydować, czy mówię prawdę. Jednak chyba nie znalazł śladów kłamstwa, bo skinął krótko głową i wyszedł, zostawiając mnie siedzącego na ławie przed kominkiem. Poczułem się nagle bardzo zmęczony. Całe zajście ze zjawą wyczerpało mnie w znacznym stopniu, tak więc postanowiłem złapać jeszcze trochę snu. Zdrzemnąłem się na ławie, za towarzysza mając tylko szarego kota, którego Heathcliff wcześniej wygonił z popiołu, a który teraz zwinął się w kłębek niedaleko mnie.




- Więc to tak naprawdę było - Emily odłożyła robótkę, na którą nawet nie spojrzała podczas mojej opowieści. Splotła dłonie na kolanach.

- Tak - potwierdziłem.

- Co było dalej?

- Obawiam się, że będziemy musieli kontynuować innym razem - spojrzałem na swój kieszonkowy zegarek i mimo woli uśmiechnąłem się. Przypominał mi on o pewnym bardzo znaczącym wydarzeniu... Ale to była historia, która musiała zaczekać na inną chwilę.

Emily skinęła głową w zrozumieniu.

- Do zobaczenia zatem.