Fine Arts
Część 2: Serce Arlekina



Rozdział 1


"Kiedy mnie pocałowałeś, to było jak zaprzeczenie wszystkiego, co o sobie niegdyś myślałem. Nikt mnie do tego czasu tak naprawdę nie pocałował, Matteo. Ach, nie zrozum mnie źle, oczywiście Christine pozwoliła mi na jeden pocałunek w czoło. Jednak dzisiaj wiem, że to dziecko zmusiło się do tego dla swojego i mojego dobra. To nie był taki p r a w d z i w y pocałunek.

Kiedy otrzymałem taki od ciebie, dotarło do mnie, że tak naprawdę nie potrzebowałem już więcej mojej Christine."


Eryk od czasu pamiętnego wkroczenia Persa do naszego domu zaczął chodzić za mną jak pies, praktycznie nie spuszczając ze mnie swoich żółtych oczu. Towarzyszył mi w posiłkach i rozmowach, nadzorował ćwiczenia rysunku, spacerował razem ze mną wieczorami po uliczkach Wenecji (za co byłem wdzięczny, gdyż po napadzie nabawiłem się swego rodzaju fobii przed wychodzeniem samemu z domu), a nawet kilka razy udało mu się wyciągnąć mnie do Gran Teatro La Fenice na operę - choć być może akurat to robił bardziej dla siebie niż dla mnie.

Pomimo, że jego towarzystwo w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało, to jednak ciągle dzwoniły mi w uszach ostrzeżenia Persa. Jeśli mogłem mu wierzyć (a faktycznie mogłem, gdyż raz spytałem o to Eryka - potwierdził, że zgodzili się, aby powiedział mi całą prawdę), to mój przyjaciel był mordercą, szantażystą i porywaczem. Jednakże kiedy podzieliłem się swoimi wątpliwościami z Norą, ta odpowiedziała mi tylko: "A co ty byś zrobił na jego miejscu? Widziałam wielokrotnie, jak ludzie nawzajem się zabijają z jeszcze głupszych powodów, Matteo. Na każdej wojnie są ofiary. A ta wojna toczyła się między nim a całym światem."

Jednak słowa Nory nie ukoiły mojego lęku. Choć ufałem Erykowi - obiecałem, że będę mu ufać - że nie zrobi nic podobnego pod naszym dachem, nie zmieniało to jednak faktu, że miał krew na rękach.

Mój niepokój znikał tylko pod wpływem dźwięków muzyki mego przyjaciela. Kiedy zasiadał do klawesynu, jakoś na te kilka chwil wszystkie moje zmartwienia rozwiewały się bez śladu. Potrafiłem siedzieć godzinami na odnowionej kanapie (którą już w myślach traktowałem jako swoje stałe miejsce) zasłuchany w cudownych dźwiękach. Traciłem poczucie czasu. Nie rozumiałem, dlaczego gra Eryka zawsze miała na mnie taki ogromny wpływ, skoro Nora przez większość czasu zdawała się praktycznie niewzruszona, swobodnie wchodząc i wychodząc podczas naszych muzycznych seansów i przynosząc nam herbatę albo ciasteczka.

"To dlatego, że grałem dla ciebie, nie dla niej" - Eryk wyjaśnił mi kiedyś zagadkowo.

Być może nie wspominałem, że mój przyjaciel szybko wydzielił część poddasza tylko dla siebie, prosząc mnie i Norę o nie wchodzenie tam bez jego pozwolenia. Posłuchałem oczywiście, rozumiejąc jego potrzebę prywatności. Jednak nie zmieniało to faktu, że przez cały czas dręczyła mnie ciekawość, co też Eryk może tam robić. Bo że coś tam robił, nie ulegało wątpliwości - cichutkie stukania i inne odgłosy były tego wystarczającym dowodem. Dopiero Nora rzuciła trochę światła na całą sprawę.

"Chciał zrobić coś, aby móc zdobyć własne fundusze" - wyjaśniła - "Pieniądze na remont poddasza pożyczyłam mu z własnej kieszeni, kiedy przyznał się w końcu, że to miał być rodzaj prezentu dla ciebie. Ale nie wątpię, że duma nie pozwoliła mu dłużej korzystać tak z cudzej dobroci, bo poprosił mnie o radę - jak może w sposób uczciwy zarobić pieniądze? Zastanawialiśmy się nad jego umiejętnośćiami architekta i budowniczego, jednak w obecnej chwili nie budują nigdzie czegoś tak dużego, aby potrzebować dodatkowych pracowników. Więc pomyślałam o tym, jak wykorzystać jego znajomość różnych mechanizmów i tym podobnych rzeczy. I wtedy mnie olśniło."

Okazało się, że tym, co Eryk robił w zamkniętej części poddasza, było budowanie różnych zmyślnych zabawek, które następnie Nora chodziła sprzedawać na targ odbywający się w dzielnicy Rialto. Małe, blaszane konie, które po nakręceniu chodziły jak żywe, papierowe węże wyskakujące z pudełka, mrugające lalki, a wreszcie dziesiątki różnych pozytywek - to wszystko nie stanowiło problemu dla zręcznych rąk mego przyjaciela.

Byłem w stanie dostrzec rosnącą popularność, jaką cieszyły się te zabawki, kiedy czasem szedłem razem z Norą, aby pomóc jej w sprzedaży. Wokół jej stanowiska zawsze kłębił się tłum ludzi. Wtedy właśnie zaproponowałem Erykowi otworzenie własnego sklepu.


- I jak? - zapytałem, kiedy pośrednik otworzył przed nami drzwi. Weszliśmy do przestronnego, pozbawionego mebli pomieszczenia.

- Aż nadto wystarczające - obwieścił uroczyście mój przyjaciel. Jego oczy lśniły w szparze między warstwami bandaża. Byłem pewien, że już w myślach rozplanowywuje rozkład sklepu.

- To ja zostawię panów samych. Proszę oglądać do woli i zabrać ze sobą klucz, gdy będą państwo wychodzić. Nasz przedstawiciel przyjdze później go odebrać.

Eryk odprawił go zniecierpliwionym machnięciem dłoni i zaczął przemierzać wielkimi krokami przyszły sklep, oglądając, opukując ściany, a nawet przyklękając aby przyjrzeć się stanowi podłogi. Bawiło mnie to nieco, jednak czekałem cierpliwie, czy trzeci już z rzędu lokal do wynajęcia jaki oglądaliśmy faktycznie przypasuje mojemu przyjacielowi.

- Wystarczy - zdecydował w końcu - To miejsce w zupełności się nadaje.


Kiedy kilka tygodni później Eryk z dumą pokazywał mi swoje dzieło, po raz kolejny z rzędu zdumiałem się, do jakich czarów - tak, czarów, bo inaczej tego chyba nazwać nie można! - jest on zdolny. Niegdyś puste pomieszczenie przeistoczyło się w prawdziwie magiczne królestwo, labirynt uginających się od zabawek półek (kiedy on zdążył to wszystko zrobić?!), w którym człowiek co chwila trafiał na nowe cuda. Pod sufitem wisiały modele ptaków i kolorowe latawce, wokół całego sklepu wiodły tory, po których toczyła się mała lokomotywa - i nawet puszczała dym kominem! - a na ladzie stała najpiękniejsza mała karuzela, jaką kiedykolwiek miałem okazję widzieć. Eryk zaprezentował mi, jak po nakręceniu kręci się ona dokładnie jak swój większy odpowiednik, a dodatkowo wydaje z siebie słodką melodię.

W ciągu kolejnych dni Fantazma - którą to nazwą Eryk zdecydował się w końcu obdarzyć swój sklep - była gotowa do otwarcia. Mój przyjaciel za pośrednictwem Nory zatrudnił dwie sympatyczne kobiety do obsługi lady oraz kilku dodatkowych ludzi do przenoszenia rzeczy.

Zadbał także, by jego własny wizerunek był zgodny z nową profesją. Poprosił, abym zaprojektował mu strój i maskę godne właściciela Fantazmy co też natychmiast zrobiłem - w tym czasie byłem już w stanie mniej więcej rysować lewą dłonią, za którą to umiejętność będę wdzięczny chyba do końca życia. Tak więc mój przyjaciel w pierwszym dniu działalności swojego sklepu przechadzał się dumnie w fantazyjnym (choć nie przekraczającym granic dobrego smaku) kostiumie wzorowanym na postaci Arlekina, którą uznałem za odpowiednią do tego celu - kojarzyłem ją bowiem z wymykaniem się w dzieciństwie na parady przebierańców podczas Karnawału. Dzieci odwiedzające sklep poświęcały właściwie więcej uwagi twórcy niż jego stojącym na półkach dziełom. Po jakimś czasie Eryk stał się znakiem rozpoznawczym Fantazmy (oczywiście moja inspiracja dla stroju nie przeszła niezauważona i prędko przezwano go imieniem Arlecchino), a jej mali klienci wznosili okrzyki radości kiedy się zjawiał - bowiem nie przepuszczał on nigdy okazji, aby zademonstrować im coraz to nowsze pomysły i sztuczki. A wierzcie mi, że iluzjonistą był doskonałym, już nie wspominając o jego opanowanej do perfekcji sztuce brzuchomóstwa. Ja sam byłem zadziwiony, kiedy czasem towarzyszyłem mu podczas tych wizyt. Jednak nigdy nie zgadzał się, kiedy ludzie proponowali mu możliwość płatnych pokazów podczas przyjęć i innych okazji.

"Nie jestem błaznem" - odpowiedział na moje pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy. Kiedy zwróciłem mu uwagę na fakt, że wobec dzieci nie ma takich oporów, tylko wzruszył ramionami. Myślę, że pochlebiał mu brak strachu i podziw, jaki okazywali mu najmłodsi z Wenecjan. Potem zrozumiałem, że jego dusza zawsze była głodna uwagi i akceptacji i - przynajmniej wtedy - jeden albo dwóch ludzi nie było w stanie tej potrzeby w całości wypełnić. Jednak ja w tamtym czasie o tym nie wiedziałem i irytowało mnie, jak często wymykał się do swojej ukochanej Fantazmy i że często nawet w naszym domu nosił swój kostium. Zacząłem nie cierpieć tej uśmiechniętej, kolorowej maski, która przesłaniała szpetną twarz Eryka, uniemożliwiając mi całkowicie odczytanie jego emocji.

Sądziłem także, że już zapomniał o tym nieszczęsnym pocałunku, którym go obdarzyłem tak - jak mi się zdawało - dawno temu. I to z jakiegoś powodu denerwowało mnie najbardziej.

"Widziałam, jaki byłeś o niego zazdrosny" - powiedziała mi później Nora - "Ale Eryk tego nie zauważał. Był na to zbyt szczęśliwy i zajęty Fantazmą. Ten sklep był dla niego jak własne dziecko. Wiedziałam, że nadeszła chwila na mój ruch, jeśli chciałam zapobiec pogłębieniu się przepaści, jaka już zaczęła się tworzyć między wami. Jednak nie wiedziałam, jak to zrobić, dopóki nie usłyszałam jak dzieci zastanawiają się na głos, co znajduje się pod maską właściciela Fantazmy. Czy Eryk mi kiedykolwiek wybaczył to, co zrobiłam?"

"Tak" - odpowiedziałem, gdyż wiedziałem, że to była prawda.

Tego dnia była wyjątkowo brzydka pogoda. Deszcz zacinał strumieniami a pioruny uderzały w dość bliskiej odległości. Burza zaskoczyła mnie i Eryka w sklepie, więc postanowiliśmy ją przeczekać w ciepłym wnętrzu Fantazmy. Jako że z oczywistych względów nie spodziewaliśmy się wielu klientów tego dnia, mój przyjaciel pozwolił pracownikom na wcześniejsze wyjście, tym bardziej że według ich słów martwili się o to, jak ich domy przetrwają tą nawałnicę. Kiedy tak siedzieliśmy - ja przy oknie, patrząc na spływające po szybie krople, a Eryk przy ladzie dokręcając śrubki w jakiejś zabawce - do sklepu weszła mała, przemoknięta postać.

Szybko doskoczyliśmy obydwoje do chłopczyka, który teraz patrzył na maskę Eryka stanowczym wzrokiem. Już wtedy powinienem zacząć się domyślać, że coś nie gra w tej nieco abstrakcyjnej sytuacji - co robiło takie dziecko samo na zewnątrz podczas burzy? - jednak Eryk najwyraźniej o tym nie myślał, bo zaczął traktować naszego gościa tak jak każdego innego klienta, oprowadzając go po sklepie i pokazując mu swoje co ciekawsze wynalazki. Maluch wpatrywał się zafascynowany w pokazywane mu mechanizmy, jednak ciągle wracał wzrokiem do maski. Potem coś powiedział - na tyle cicho, bym nie mógł zrozumieć. Eryk zapewne też nie dosłyszał, bo pochylił się nad nim, jakby chciał lepiej słyszeć.

I wtedy chłopiec zerwał mu maskę.

Myślę, że nie mógłbym wymyślić większego okrucieństwa w stosunku do mojego przyjaciela. Nie tylko była to zdrada ze strony jednej z istot, które obdarzył choć częściowym zaufaniem, które uważał za bliższe sobie niż osoby dorosłe - bo i też kiedy znało się go odpowienio długo, naprawdę pod wieloma względami przypominał dziecko. Było to także bolesne przypomnienie wydarzenia, które zaszło niegdyś między nim a Christine w podziemiach Opery, które być może uznawał za główną przyczynę utraty swojej ukochanej.

Eryk zawył - inaczej tego nie mogę ująć - zbolałym głosem i odepchnął dziecko od siebie, na tyle silnie, że gdybym nie był w pobliżu aby je złapać, zapewne rozbiłoby sobie głowę o jedną z wielu półek.

- Ciekawskie dziecko! I co, zaspokoiłeś swoją ciekawość?! Chciałeś pośmiać się z biednego Eryka, co? No śmiej się! Śmiej się! - krzyczał Eryk, miotając się po sklepie.

- Uciekaj - szepnąłem do ucha chłopca, popychając go w stronę drzwi. Malec spojrzał na mnie wielkimi jak spodki oczami, a potem pobiegł tak szybko, na ile tylko pozwalały mu krótkie nóżki.

"Znałam chłopca, którego rodzina pilnie potrzebowała pieniędzy. Zgodziłam się zapłacić dość sporą sumę, aby ich syn zdjął Erykowi maskę w chwili, gdy byłeś przy nim ty i tylko ty. Wiedziałam, że nie dasz go skrzywdzić Erykowi."

"Skąd wiedziałaś, że nie skrzywdzi mnie?"

"Już raz udowodniłeś, że potrafisz go uspokoić. Ty, Matteo, zawsze wiedziałeś co i w jakim momencie powiedzieć lub zrobić, aby opanować sytuację. Myślę, że to swego rodzaju dar. A poza tym - Eryk miałby skrzywdzić CIEBIE? Nie żartuj sobie."

Eryk chciał pobiec za chłopcem, jednak złapałem go z całej siły za ramię. Próbował się wyrwać, ale kiedy nie puszczałem (a wierzcie mi, że musiałem naprawdę się w tej chwili wysilić - w tych chudych ramionach kryło się zaskakująco dużo siły!) przestał się szarpać i popatrzył na mnie gniewnym wzrokiem.

- Ty też będziesz się śmiał z Eryka? - warknął.

- Cieszę się, że już nie masz na sobie tej maski - zdecydowałem - Nosisz ją nawet w domu! Już zacząłem zapominać, jak naprawdę wyglądasz!

Eryk zagapił się na mnie i chciał chyba coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłem. Kierując się chyba czystym instynktem, nachyliłem się i pocałowałem go w policzek.

Skóra pod moimi ustami była nieco szorstka w dotyku. Zauważyłem, że nie wyczuwałem już charakterystycznego dla mego przyjaciela zapachu śmierci - sam nie wiem, czy mój nos po prostu tak się do niego przyzwyczaił, że go już w ogóle nie rejestrował, czy też zapach sam stopniowo zanikł, nie podsycany przez wilgoć i zimno podziemi Opery.

Doszedłem do wniosku, że właściwie już mi wszystko jedno, co robię, więc równie dobrze mogę przejść dalej. Przesunąłem usta do warg Eryka i otworzyłem oczy, które gdzieś po drodze chyba same mi się zamknęły. Wciągnąłem głośno powietrze, kiedy napotkałem jego wzrok. Widziałem już, jak wyglądał kiedy się smucił, gniewał, albo był zadowolony. Ale teraz płomień w jego oczach był zupełnie inny niż zazwyczaj. Widziałem w nim czułość i przywiązanie, owszem. Jednak obecne tam było jeszcze jakaś dzikość, szaleństwo, które wzywało mnie, ośmielało do rzeczy, o których sam nigdy bym nie pomyślał. Przyznaję, że w tym momencie naprawdę się przestraszyłem.

Odwróciłem wzrok i próbowałem się odsunąć, ale stanęły mi na drodze mocno obejmujące mnie ramiona, które nie wiadomo kiedy zdążyły mnie otoczyć i zamknąć w pułapce żywego ciała.

- Matteo. Spójrz na mnie - poprosił Eryk aksamitnym (i wzbudzającym wcale nie nieprzyjemne dreszcze) głosem, jakiego nigdy wcześniej od niego nie słyszałem. Przełknąłem ślinę i nieco wbrew mojej woli wykonałem jego polecenie.

"Widziałem twój strach" - mówił mi potem - "Nie chciałem, żebyś się bał. Wiedziałem, że w głębi duszy tego chcesz, tylko nie możesz się do tego przyznać sam przed sobą. Ale ja mogłem poczekać."

Znowu złapał mnie w pułapkę swojego wzroku.

- Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciał - obiecał łagodnie, a jego głos przenikał do wnętrza mojej duszy. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że gdyby naprawdę do tego zmierzał, byłby zdolny rozkazać mi cokolwiek, a ja wykonałbym to bez słowa protestu. Taką właśnie moc niósł ze sobą jego głos. Jednak nie tego chciał.

"To już nie byłbyś ty" - wyjaśnił innym razem.

Rozumiałem, co miał na myśli.

Eryk po tej obietnicy puścił mnie. Zatoczyłem się nieco, ale zdołałem odzyskać równowagę i dojść na drżących nogach do swojego krzesła przy oknie. Mój przyjaciel usiadł na swoim miejscu i zaczął znowu pracować nad wcześniej porzuconą zabawką.

Patrzyłem na padający deszcz i zastanawiałem się, w jaki sposób ofiara zmieniła się nagle w drapieżnika.


- Matteo!

Zdążyłem dostrzec jedynie smugę zieleni i czerwieni, zanim zostałem niemal zbity z nóg przez szczupłe, kobiece ciało.

- Bianca? - sapnąłem z niedowierzaniem kiedy wreszcie do mnie dotarło, co za osoba właśnie trzymała się mnie kurczowo, jakby od tego zależeć miało jej życie. Tych rudych włosów nie możnaby pomylić z niczym innym.

- Dzięki Bogu nic ci nie jest! - kobieta zwróciła na mnie swoje zielone, pełne łez oczy.

- Dawno się nie widzieliśmy - powiedziałem miękko.

Faktycznie, Bianca i ja nie mieliśmy okazji porozmawiać już dłuższą chwilę. Moja przyjaciółka z dzieciństwa musiała wyjechać na dłuższy czas, kiedy jej ojciec znalazł lepiej płatną pracę w jakimś oddalonym od Wenecji miasteczku. Potem spotkaliśmy się jeszcze kilkakrotnie, jednak nigdy na zbyt długo. Ostatni raz widziałem ją dobre dziesięć lat temu, kiedy przyszła pożegnać się ze mną przed swoim wyjazdem za granicę.

Bianca chyba zorientowała się, że przytulanie się do mnie na progu mojego własnego domu może zdawać się postronnym nieco niestosowne, bo zaczerwieniła się ślicznie i odsunęła się, otrzepując sukienkę.

- W każdym razie - odkrząknęła - Cieszę się, że jesteś cały. Przyjechałam dopiero niedawno i zaraz usłyszałam o tym pożarze! Nie zdążyłam się nawet rozpakować, tylko zaraz tutaj przybiegłam.

- Wejdź - zaprosiłem.

Obserwowałem, jak serdecznie wita się z Norą i pozwoliłem sobie pogrążyć się w rozmyślaniach, jak bardzo zmieniła się przez te wszystkie lata. Ciemnorude loki, niegdyś krótkie i odstające na wszystkie strony, teraz opadały błyszczącymi falami na plecy. Sukienka podkreślała wyraźnie kobiece kształty. Zamyśliłem się nad tym, jak to w dzieciństwie zawsze kłóciła się z matką o kolor strojów - niegdyś przecież tak kochała nosić czerwień! Teraz jednak najwyraźniej sama rozumiała, że nie jest ona barwą odpowiednią dla rudzielców i wybrała podkreślającą jej włosy i oczy zieleń. Zrobiło mi się nieco smutno. Ta zmiana barw bardziej niż wszystko ukazywała mi, jak bardzo moja przyjaciółka dorosła - z marzycielskiej dziewczynki, która zdradziła mi kiedyś, że nawet do ślubu chce pójść w czerwieni, do świadomej własnych wdzięków i potrafiącej je podkreślać kobiety.

Nagle usłyszałem przestraszony pisk, który wybił mnie z moich rozmyślań. Bianca trzymała się drżącą dłonią za serce i patrzyła wielkimi oczami na drzwi do salonu. Podążyłem za jej wzrokiem i jęknąłem wewnętrznie. Zupełnie zapomniałem o Eryku. Powinienem się domyślić, że zejdzie na dół, kiedy tylko ucichła muzyka dobiegająca z góry od samego rana.

- Bianca! - położyłem dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na mnie tak blada, jakby właśnie zobaczyła śmierć... Cóż, być może faktycznie myślała, że to się właśnie stało.

Zauważyłem, że Eryk przenosił wzrok ze mnie na Biancę i z powrotem. Zdawało mi się, że w jego twarzy zobaczyłem nagły błysk gniewu, jednak zniknął zastąpiony neutralną miną tak szybko, że nie byłem już pewien. Na wszelki wypadek jednak cofnąłem rękę i odsunąłem się nieco.

- Nora - powiedział Eryk jedwabistym tonem i nagle wiedziałem już, faktycznie był zły - Pozwól na chwilę. Mam z tobą do zamienienia kilka słów.

Gospodyni szybko pośpieszyła za nim, kiedy wyszedł nie oglądając się, i rzuciła nam jeszcze zakłopotane spojrzenie. Spoglądałem za nimi ze zmartwieniem. Nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego.

- Matteo - Poczułem, że Bianca chwyta kurczowo moje ramię. Cała się trzęsła - Co to za potwór?!

- Nie będziesz tak o nim mówić! - rzuciłem ostro, ale złagodniałem, kiedy wzdrygnęła się na mój nieprzyjazny ton głosu - To Eryk - wyjaśniłem - Ucierpiał w tym samym pożarze, z którego ja wyszedłem cało. Później was sobie oficjalnie przedstawię. I oczekuję, że go przeprosisz za swoje zachowanie - dodałem surowo.

- To nie od ognia. Nie może być - mruknęła pod nosem, ignorując moje ostatnie słowa. Zmarszczyłem brwi. Bianca, nawet przerażona, ciągle nie traciła swojej wrodzonej bystrości.

- Przeprosisz go - powtórzyłem. Spojrzała na mnie wielkimi oczami, jakby nie rozumiejąc czemu tak się tym przejmuję - Mieszka teraz pod naszym dachem. Jest praktycznie członkiem rodziny, ja sam uznaję go za drogiego przyjaciela. I nie chcę żadnych nieporozumień między waszą dwójką, jasne?

Kobieta skinęła głową i przełknęła ślinę.

- Ale dlaczego?... - nie dokończyła. Dlaczego przyjęliśmy go pod swój dach? Dlaczego jest taki szpetny? Dlaczego jego twarz nie robiła na mnie żadnego wrażenia? Nie wiedziałem, o którą z tych rzeczy chciała spytać. A może chodziło jej o coś zupełnie innego?

- Daj mu szansę - powiedziałem łagodnie - Wystarczająco dużo ludzi zdążyło już okazać mu nienawiść albo strach. Nie rób go potworem, którym nie jest.

Bianca skinęła głową, ale rzuciła mi dziwne spojrzenie, które zupełnie mi się nie podobało. Jednak już wkrótce o nim zapomniałem.

* * *

Eryk zadziwiająco łatwo przyjął przeprosiny i wydawało się, że wszystko wróci do normalności. Jednak Bianca chyba postanowiła nawet na moment nie zostawiać mnie samego. Niemalże zamieszkała w naszym domu, przychodząc z samego rana i wracając do siebie dopiero wieczorem.

Nie podobało mi się, że z powodu jednego przyjaciela zacząłem regularnie zaniedbywać drugiego. Rzadko już miałem okazję porozmawiać z Erykiem sam na sam i tęskniłem za naszymi spacerami po uliczkach Wenecji i długimi dyskusjami o sztuce. Kilka razy starałem się wymknąć Biance, jednak zawsze udało jej się mnie przyłapać, a wtedy ze łzami w oczach pytała, czy już tak jej nie cierpię, że aż muszę od niej uciekać. Nigdy nie byłem odporny na kobiecy płacz, więc uległem i w końcu przestałem nawet próbować. Tłumaczyłem sobie, że Bianca z pewnością przyjechała tylko na jakiś czas i po prostu chciała go spędzić w całości z kimś znajomym. Gdybym wtedy wiedział, co zamierza!

- Za kogo przebierzesz się na karnawał? - zapytała mnie znienacka Bianca pewnego wieczoru. Oderwałem się od szkicowania. Karnawał? Zupełnie nie zauważyłem, jak szybko zleciały ostatnie dni. Następnego dnia był Tłusty Czwartek, co oznaczało tłumy przebierańców na ulicach i zabawy od rana do wieczora aż do wtorku, po którym zaczynał się Wielki Post.

- Nie wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Nie masz kostiumu?! - Bianca wydawała się oburzona samą sugestią - Musimy ci kupić coś odpowiedniego! Choć, idziemy!

- Nie jestem nawet pewien, czy chcę iść w tym roku - zaoponowałem, ale pozwoliłem jej wyciągnąć się z pracowni.


- Wyglądasz świetnie! - zawołała Bianca - Zobaczysz, będzie cudownie!

Szliśmy ramię w ramię przez zatłoczone zamaskowanymi tłumami uliczki Wenecji, zmierzając na Piazzetta San Marco, placyk leżący zaledwie kilka kroków od właściwego serca Wenecji - Placu św. Marka.

Zerknąłem na swoją towarzyszkę i przypomniałem sobie, jak wybierała nam kostiumy. "Nie walczmy z tradycją" - powiedziała - "Znalazłam nam stare dobre stroje z Commedia dell'arte. Czyż to nie będzie zabawne?".

Jednak wykonanie kostiumów przeciągnęło się z powodu natłoku klientów i późnego złożenia zamówienia. Nie dostaliśmy ich aż do ostatniego dnia, mogąc tylko podziwiać innych przebierańców na ulicach. Jednak w końcu mogliśmy przebrać się i dołączyć do bawiącej się Wenecji.

Tak więc we wtorek poprzedzający Środę Popielcową szliśmy obok siebie, Scaramuccia w czarnym stroju i masce oraz Kolombina przyodziana w biało-czerwoną suknię i falbany.

Żałowałem, że Eryk nie zgodził się pójść z nami, jednak kiedy zapewnił, że nie bawią go takie rozrywki i że ma coś ważnego do zrobienia, postanowiłem nie naciskać.

Doszliśmy na placyk, gdzie zgromadził się już spory tłum. Jakaś grupa muzyków zebrała się pod kolumną z posągiem skrzydlatego lwa, grając skoczne melodie, a wokół nich wirowały pary. Bianca uśmiechnęła się do mnie zza swojej zakrywającej jedynie oczy maski i pociągnęła mnie do tańca.

Do dzisiaj pamiętam, jak dziwnie nierealny był ten wieczór. Wokół nas przemykały najdziwniejsze postacie - mały goblin z damą w purpurach, pirat ciągnący gdzieś chichotkę w kociej masce, grupka młodzieńców lśniących srebrnymi łuskami, mężczyźni przebrani za kobiety, kobiety przebrane za meżczyzn, i jeszcze więcej - a wszyscy w maskach. Muzyka grała nieprzerwanie, scalając ten różnokształtny tłum w jedną ruchomą, barwną masę spoconych ciał. Nagle poprzez śmiechy i rozmowy usłyszałem wybijający się gdzieś z tłumu głośny, niski śpiew. Grajkowie pod kolumną natychmiast podchwycili melodię, improwizując podkład muzyczny.

Tyle masek, tyle par!

Życie to jest tylko kolorowa maskarada
Dziś wszystko to zabawa
Dziś wszystko jest jedna wielka gra
Przy otwartych i zamkniętych drzwiach
-- ty tu tylko grasz

Tyle masek, tyle par!

Życie to jest tylko kolorowa maskarada
Dziś maski to zabawa
Lecz nie tylko dziś ukrywasz twarz
Dzisiaj suknię i maskę masz, lecz nie tylko dziś
-- ty przecież grasz!

Tyle masek, tyle par!

Życie to tylko kolorowa maskarada
Dziś serca to zabawa
Dziś oszukujesz serca za maski łupiną
Lecz bacz, Kolombino, gdyż to z Arlekinem
-- z jego sercem grasz!

Tyle masek, tyle par!

Życie to tylko kolorowa maskarada
Dziś prawda to zabawa
Lecz po północy z popiołem na skroni
Twój Pierrot twarz odsłoni, o Kolombino
-- nie tylko ty dziś grasz!

Pieśń skończyła się i publiczność nagrodziła nieznanego śpiewaka aplauzem. Zerknąłem na swoją towarzyszkę i zdumiałem się nieco bladością, jaka pojawiła się na jej widocznej części twarzy.

- Chodźmy stąd - szepnęła mi do ucha, ciągnąc w stronę arkad zdobiących ścianę Pałacu Dożów, który bezpośrednio graniczył z placykiem. Weszliśmy w cień murów, gdzie zaskakująco nie napotkaliśmy żadnych innych par, które chciałyby skryć się przed tłumem.

- Dobrze się czujesz? - zapytałem z troską, przyglądając się jej nienaturalnie błyszczącym oczom.

- Pamiętasz, jak byliśmy dziećmi? - odpowiedziała pytaniem. Zmarszczyłem brwi, ale po chwili zorientowałem się, że nie mogła tego zobaczyć pod maską - pamiętasz, jak musiałam cię bronić przed starszymi chłopcami?

Skinąłem głową. Prawdą było, że niegdyś byłem bardzo chorowitym i słabym dzieckiem. Inni chłopcy często mi dokuczali z tego powodu - może poza moimi braćmi, od których jednak dzieliła mnie dość spora różnica wieku, więc nie zawsze mieli czas się ze mną włóczyć - a ja nie potrafiłem się tak naprawdę obronić. Wtedy właśnie wkraczała o rok starsza ode mnie Bianca.

- Obiecałam ci, że zawsze będę przy tobie, kiedy ktoś będzie chciał twojej krzywdy - powiedziała, chwytając mnie za rękę - A to właśnie się dzieje!

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Oczywiście, że nie wiesz! - zaśmiała się zbolałym tonem - Zawsze jesteś zbyt ufny. W końcu wziąłeś p o t w o r a pod swój dach!

- Już rozmawialiśmy na ten temat...

Życie to tylko kolorowa maskarada...

Bianca pisnęła, kiedy cichy śpiew dobiegł zza arkad.

- Widzisz? - szepnęła - Nawet teraz, tutaj, nas prześladuje! Śledzi cię! Miałam nadzieję, że zgubimy się w tłumie, ale nie! On cię oszukuje, zwodzi, a tak naprawdę planuje twoją zgubę!

- Jestem pewien, że nie...

- Myślisz, że nie wiem, kim on jest?! Domyśliłam się, kiedy tylko go zobaczyłam! Chronię cię, Matteo! Chcę chronić kogoś, kogo kocham!

Dziś prawda to zabawa...

- Zawsze byłeś dla mnie tylko ty! Chodź kochany, uciekniemy od tego potwora! Ja cię obronię! - zarzuciła mi ręce na szyję i zanim zdołałem się odsunąć, przycisnęła usta do moich ust. Nagle przez odległą muzykę przebiło się bicie dzwonów. Domyśliłem się, że to dwa posągi Maurów zaczęły właśnie swoje cogodzinne bicie w dzwon na wieży zegarowej, znajdującej się na Placu świętego Marka.

Lecz po północy z popiołem na skroni...

Odsunąłem się od Bianci, ocierając ubrudzone jej szminką usta.

- Dlaczego uciekasz o d e m n i e? Przecież jestem twoją muzą! Jestem twoją kochaną, małą Biancą! Czemu mnie odtrącasz?

- Bianca...

Twój Pierrot twarz odsłoni...

Dzwony biły nieprzerwanie. Dziewiąty raz... Dziesiąty...

- Wiedziałam! On cię zaczarował! Przeklął! Pomimo że chciałam, próbowałam trzymać cię z daleka od niego! Pomimo, że mu groziłam, że wyjawię prawdę!

- Co?...

O, Kolombino!
Nie, nie tylko ty dziś grasz!

- ostatnie słowa zagrzmiały potężnie pośród arkad. Jeszcze zanim ucichły ostatnie echa, usłyszałem cichy śmiech, który zdawał się dochodzić z miejsca tuż obok mnie. Moja towarzyszka odskoczyła z piskiem, chcąc znaleźć się jak najdalej od źródła dźwięku.

- Bianca?! - usłyszałem nagle obcy, męski głos.

Zegar wybił dwunastą.


Zza arkad dobiegły wiwaty i śmiechy, kiedy wszyscy naraz ściągnęli maski, żegnając karnawał i witając pierwszy dzień Wielkiego Postu. Ja także niemalże odruchowo odsłoniłem swoją twarz, z ulgą witając chłodny powiew nocnego powietrza na czole.

- Bianca - powtórzył głos i nagle zauważyłem jego właściciela.

Ubrany zupełnie zwyczajnie mężczyzna - co było wręcz niespotykane w ostatniej chwili karnawału - wyglądał, jakby biegł tutaj całą drogę. Jego ubranie było w nieładzie, blond włosy zwichrzone, a oczy podkrążone, jakby od wielu dni nie przespał spokojnie nawet jednej nocy.

- Znalazłem cię nareszcie - powiedział z wielką ulgą, zbliżając się do mojej przyjaciółki.

- Kto to jest? - spytałem ją. Zauważyłem, że ciągle nie zdjęła swojej maski. Patrzyła zszokowana na przybysza, ale po chwili zaskoczenie przerodziło się w złość... i strach?

- Co ty tu robisz?! - wrzasnęła, w panice cofając się od wyciągniętych w jej stronę ramion mężczyzny.

- Bianca! - powiedział zrozpaczony, opuszczając ręce - Tyle cię szukałem! Kiedy dostałem list mówiący, że zniknęłaś i że muszę przyjechać do Wenecji, aby cię odzyskać, byłem taki przerażony! Co za szczęście, że napotkałem tego miłego dżentelmena, który pomógł mi ciebie odnaleźć!

- To prawda - powiedział inny głos, który natychmiast rozpoznałem. Dotarło też do mnie, dlaczego zdawało mi się, że skądś kojarzę ten śpiew.

- To przez cały czas byłeś ty! - powiedziałem do siebie, patrząc na opierającą się o ścianę postać w czarnej masce i kostiumie składającym się z wielokolorowych rombów.

- Nie igra się z sercem Arlekina, moja Kolombino - zadrwił - Ależ przecież powinnaś się cieszyć! W końcu przyprowadziłem ci twojego męża! Biednego, oślepionego twoim fałszywym blaskiem Pierrota! Twojego zdradzonego głupca!

- Co to ma znaczyć? - przedmiot przemowy Arlekina odwrócił się, aby spojrzeć z kolei na mnie - Kto to jest, Bianca?

- Nikt! Nikt! - załkała moja przyjaciółka - Dlaczego tu jesteś, Francesco?!

Lecz nie tylko dziś ukrywasz twarz
Dzisiaj suknię i maskę masz, lecz nie tylko dziś
-- ty przecież grasz!

- zaśpiewał Arlekin. Przysiągłbym, że uśmiecha się złośliwie pod maską.

- Nie! Nieprawda! Nigdy bym cię nie oszukała!

- Gwoli ścisłości - Arlekin oderwał się od ściany i podszedł do naszej trójki - Oszukiwała, i to wielokrotnie! Czy wiedziałeś, Matteo, że ta mała Kolombina, ta mała Delilah, poślubiła tego tutaj dżentelmena tylko dla pieniędzy? Ale jeszcze jej było mało! Dowiedziałem się z wiarygodnych źródeł o jej romansach. A kiedy Pierrot zaczął coś podejrzewać - uciekła, aby schronić się w ramionach swojej młodzieńczej miłości!

- Czy to prawda, Bianca? - zapytał mężczyzna martwym głosem.

- Nie! Nieprawda! - kobieta próbowała się schronić za mnie, ale Arlekin wyciągnął ją z łatwością. Widziałem, jak szepcze coś do jej ucha, na co straszliwie pobladła i skinęła głową.

- Łapy precz od mojej żony!... - Francesco wyrwał Biancę z żelaznego uścisku i z rozpędu próbował uderzyć przeciwnika pięścią, ale był zbyt wolny.

- Ależ, mój drogi! - Arlekin zaśmiał się - Przecież wiesz, że ona nigdy by cię nie zdradziła! Nie powienieneś wierzyć w słowa błazna!

- Tak, tak! - Bianca złapała swojego męża za ramię - Chodźmy stąd, kochanie! Nie znam tych ludzi! - unikała mojego wzroku, a ja czułem się, jakby ktoś właśnie wyrwał mi serce.

Moja była przyjaciółka i Francesco szybko odeszli, zostawiając naszą dwójkę w mroku Pałacu Dożów.

- Skończone - obwieścił Eryk, ściągając maskę.

- Mówiłeś prawdę - To nie było pytanie.

- Ostrzegałem ją, że jeśli nie przestanie, spadnie na nią mój gniew - stwierdził neutralnie.

- Szantażowała cię - powiedziałem cicho. Eryk skinął głową, patrząc na mnie płonącym wzrokiem - Jakoś dowiedziała się o twojej przeszłości. Zagroziła ci, że ogłosi że Upiór Opery wciąż jest żywy - ciągnąłem powoli, składając w głowie wszystkie kawałki układanki.

- To już mi nie grozi. Wie, co jestem w stanie zrobić.

- Niewątpliwie. Jak dowiedziałeś się o tym wszystkim?

- Mam swoje sposoby - stwierdził skromnie, zakładając z powrotem maskę - Chodźmy.

- Chodźmy - zgodziłem się ze zmęczeniem.

Kiedy szliśmy ramię w ramię po pustoszejących z wolna ulicach, przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl.

- Wenecja to naprawdę miasto masek.

Arlekin skinął głową.